piątek, 22 lutego 2013

Curitiba

          Przywitalysmy Curitibe o 6.30. Dostalysmy instrukcje od Katty- naszego hosta, zeby zadzwonic do niej z budki telefonicznej jak tylko dojedziemy. Nie za bardzo wierzylysmy, ze to sie uda, ale rzeczywiscie bez zadnej karty dodzwonilysmy sie (pewnie na koszt odbiorcy) i tuz po chwili dotarlysmy na miejsce taksowka. To tez bylo ciekawe doswidczenie,poniewaz na postoju taksowek bylo dwoch panow, ktorzy byli lacznikami miedzy nami a pania kierownica\kierowniczka samochodu. Przed blokiem czekal juz na nas komitet powitalny. okazalo sie ze znowu trafilysmy na dom pelen ludzi. Po krotkim odpoczynku, ruszylysmy w miasto a wraz z nami trzech Francuzow i Wenezuelka. Poniewaz nasi wspolokatorzy cala noc imprezowali szybko nas opuscili, zeby sie przespac. My twardo dalej krazylysmy po miescie. Wjechalysmy na wieze i podziwialysmy panorame miasta (tak jak w kazdym miescie do tej pory :)). A potem i my wrocilysmy sie zdrzemnac. Po pobudce, czyli kolo 18, znow ruszylysmy na miasto w poszukiwaniu strawy. Ku naszemu zdziwieniu wiekszosc barow i knajp byla pozamykana. Ostatecznie wyladowalysmy w Giraffas- takim brazylijskim fast foodzie i tam obok farofy (kaszka z manioku), feijoady (czarna fasola) i ryzu dostalysmy kotleta z mielonego kurczaka...


Francuz jeden.
Francuz dwa.

A to co?
Francuz trzy i my i chinczyk :)
W parku.
Juz nie w parku, a na wiezy:)

Ho, ho, ho Merry Christmas.
Krysyna w kraninie waskich drzwi...
Kaska pisze...
Bom apetite!


1 komentarz:

  1. Przeczytałem wszystko od deski do deski. Super, bardzo mi się podoba, nie powiem, że nie zazdroszczę ;). Co z planami surfowania? No i poproszę więcej zdjęć lokalnej flory i fauny, żeby nasycić drzemiącego we mnie biologa :) Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń